Sylwunia nie leżała...
....na leżaku robiąc zdjęcia, nie pokazywała palcem, Droga Asiu, co to, to nie!!!!
Działała dalej z ociepleniem scian fundamentowych, które po części będą też cokołem wokół domu (tak do polowy wysokości).
Ryzałam styropian
muszę przyznać, że z kazdym dniem idzie mi lepiej, zaczynałam nożem, jak prawdziwa pani domu , a że było cholernie trudno Tomek wyszukał mi bardziej budowlany sprzęt.
Po oklejeniu tych części domu, do których już niczego nie będziemy domurowywać (schody i taras) domek wyglądał tak
Budowa obfituje w wiele 'pierwszych razów', ja wczoraj miałam kolejny pierwszy raz, z zaciąganiem siatki klejem tym razem.
Trochę się stresowałam, ale jak sie okazało, nie taki diabeł straszny...
Wieczorkiem połowa domku wygladała tak
Teść z Tomkiem stwierdzili, że baaardzo zaoszczędzimy na ociepleniu, bo zamiast ekipy, zrobię to ja :) w sumie pomysł dobry, ale chyba na rusztowanie musieliby mnie wnosić w znieczuleniu ogólnym, nie cierpię wysokości brrr
Miałam jeszcze małą przygodę (nie uwiecznioną) z pianką montażową. Szczelinki w styropianie (szczególnie przy ławie) postanowiłam za radą google.pl wypełnić pianką. Bałam się okrutnie, bo kilka ładnych lat temu, przy okazji remontu pianka srzeliła mi w twarz (do dzis nie wiem jak), miałam sklejone rzęsy, włosy, pół twarzy, a Tomek zamiast na ratunek swieżo upiecznej żonie, dostał ataku śmiechu..... wczoraj obyło się bez takich tragizmów, ale włosy mam poklejone pianką i tak..... cóż budowa wymarzonego domu wymaga ofiar....