długiego wpisu część 1
Korzystając z chwili przymusowego wolnego (siedzę na L4 od wczoraj bo Blanię jakieś świństwo zaatakowało) zasiadłam naskrobać kilka słów.
Po pierwsze i najważniejsze dziękuję baaaardzo za odwiedziny i te wszystkie przemiłe ich ślady w postaci komentarzy przepraszam, że ostatnio niezbyt często na nie odpisuję, ale jak mam chwilę, to wolę pozaglądać co tam u Was (taka już moja wścibska natura ) i u Was sobie pokomentować.... tyle się tam dzieje...
....a u nas....w sumie cisza .... Szyszeczce mówię, że absolutnie nie śpię, ale pisać też za bardzo nie mam o czym... przez ostatnie dwa lata żyliśmy tylko budową, teraz kiedy już zamieszkaliśmy a braki i niedokończone rzeczy przestały dziubać w oczy, pracujemy bardziej zawodowo i często pozwalamy sobie na leniwe popołudnia (od chwili rozpoczęcia budowy nie było ich wiele, więc nadrabiamy zaległości ).
W sobotę korzystając (z ostatnich podobno) dni ze słońcem, wymyśliłam Tomaszowi robotę. Zakupiliśmy folię w płynie czy tam szkło w wodzie i po dłuższym niż się spodziewałam odkuwaniu posadzki na balkonie (tu zasługa panów od elewacji, którzy nam go ładnie zafajdali tynkiem, a nam też wyobraźni zabrakło żeby go zabezpieczyć)
Tomasz zamazał go na niebiesko
Mam nadzieję, że to wystarczy. W sumie po przygodach Magnoliowej Asi byliśmy mocno uczuleni na zabiezpieczanie balkonu, a sierpniowe codzienne ulewy przecieków nie spowodowały.... no ale niech tam licho śpi.
Stan mojego nieustającego zakochania w domu trwa nadal.... często zdarza mi się mi się wyciągać aparat o 5.30 rano i pstrykać fotki, bo nie mogę nadziwić się jakie cudne mam widoki z okna tarasowego... co dzień też modlę się, żeby nikt nigdy mi się tam nie wybudował może to i wredne no ale pomyślcie sami, czy chcelibyście stracić takie widoki nawet dla fajnego sąsiada???